W zeszłym roku zwątpiłam w siebie 53 razy. Po jednym zwątpieniu i rozczarowaniu na tydzień roku. Oprócz Bożego Narodzenia- wtedy się jakoś nie wątpi. Niezależnie od tego co dzieje się wokół. Szukałam swojego miejsca w życiu, marzeń- które miały być już dawno zrealizowane, a wciąż pozostawały w mojej głowie.
Gdzieś pomiędzy tymi rozczarowaniami i poczuciem straconego czasu zaczęłam szukać rzeczy, które lubię. Małych przyjemności pomagających uśmiechać się bez większego powodu. Jak dobre jedzenie, podróże, czy obserwowanie kiełkujących na parapecie roślin. Robienie rzeczy własnymi rękami: szycie, rysowanie, wycinanie i klejenie zamiast kupowania gotowych, stworzonych od szablonu przedmiotów.
Coraz bardziej zaczęłam myśleć o powrocie. Do tego co kiedyś sprawiało mi radość ale i powrocie do natury. Do porzucenia ograniczającego z każdej strony nowoczesnego świata w którym ludzie coraz mniej robią sami dla siebie. Rzuciłam pracę, spakowałam walizki i postanowiłam coś zmienić. Tu powinna być puenta o tym jak zostawiłam życie w mieście i odnalazłam spokój na wsi. Moglibyście czytać teraz o pięknej plantacji lawendy, gdzieś na Podlasiu. Ale tak nie zrobiłam i to nie moja historia.
Z dużego miasta przeprowadziłam się do jeszcze większego. Betonowej stolicy kraju. Właśnie tu w mieście ulic, betonu i potłuczonych telefonów jak rapuje Taco Hemingway zaczęłam myśleć o blogu i prostym, nieskomplikowanym życiu. Niekoniecznie, gdzieś pod lasem, ani w małej miejscowości na Kaszubach, 200 km od autostrady… tylko tu i teraz pomiędzy przystankami metra a Green Coffee. O tym właśnie piszę- o szczęściu, minimalizmie, ekologii i wracaniu do korzeni nie kiedyś i gdzieś tam. Tylko tu i teraz w murach bloków z wielkiej płyty. Mam nadzieję, że i wy uwierzycie, że pogmatwane, głośne, rozświetlone neonami miasto może być proste, spokojne i ciche.
No Comments