Kiedy myślimy o Ziemi bez ludzi najczęściej wyobrażamy sobie bezkresną, pozbawioną życia, jałową pustynię. Nic bardziej mylnego. Gdybyśmy teraz zniknęli z powierzchni planety nasze osiedla, miasta i autostrady zamieniłyby się w dżungle, sawanny i puszcze. Każdy kawałek przestrzeni zostałby zagospodarowany przez insekty, roślinny i zwierzęta i nie, nie byłoby wtedy smogu.
Epidemia koronowirusa (COVID-19) poruszyła media na całym świecie. Te ekologiczne skupiły się przede wszystkim na ogromnej redukcji zanieczyszczenia powietrza będącej skutkiem ubocznym nałożonej w Chinach kwarantanny. Na „słynnych” zdjęciach satelitarnych Chin opublikowanych przez NASA widzimy porównanie emisji dwutlenku azotu (NO2) do atmosfery w 2019 r. oraz obecnie – w czasie kwarantanny. Różnica jest ogromna i widoczna gołym okiem. Tak czystego powietrza nie było w Chinach nawet podczas olimpiady w Pekinie w 2008 r. (na czas Igrzysk kraj również stosował różnego rodzaju limity i zakazy). Z pomiarów wynika, że tegoroczny poziom był od 10 do 30 proc. niższy niż średnie wartości rejestrowane w tym okresie w latach 2005-20019 r. Dwutlenek azotu jest zaś głównych składników smogu.
Czyste powietrze w zamkniętych chińskich miastach to nic dziwnego. Zakłady przemysłowe i sklepy przestały działać, ograniczono do niezbędnego minimum ruch samochodowy, a ludzie spędzili (i wciąż spędzają) kilka tygodni nie ruszając się z domów. Nie ma więc co się dziwić, że poziom zanieczyszczenia spadł drastycznie. To było oczywiste, od pierwszego dnia ogłoszenia blokad. Mniejszy ruch, mniejsze zużycie surowców i funkcjonowanie obywateli (poza własnymi domami) zmniejszone praktycznie do zera. Gdyby poziomy emisji się utrzymały, to dopiero byłoby zaskoczenie. Mimo to Internet zareagował na dane udostępnione przez NASA jak uzależniony od smartphona nastolatek zdzwiony, że kiedy nie używa YouTuba i Tik Toka to bateria w telefonie wystarcza na dwa dni zamiast rozładowywać się po trzech godzinach. Magia!
Ziemia bez ludzi
Miasto Wuhan, nie jest jedynym miejscem na świecie, w którym zmniejszenie aktywności człowieka przyczyniło się do tego co lubimy nazywać „ekologicznym skutkiem ubocznym”. W 2015 r. ekipa National Geographic wyruszyła do opuszczonych terenów wokół elektrowni w Czarnobylu, aby sfilmować krajobraz po katastrofie. Efekty można zobaczyć w dokumencie „30 Years after Chernobyl”. Betonowe, przemysłowe miasto Prypeć zmieniło się w rezerwat dzikiej przyrody. Na opuszczone przez ludzi tereny wróciły zwierzęta, które wcześniej, wydawałoby się bezpowrotnie, zniknęły z tych okolic. Lasy zaroiły się od wilków, jeleni, żubrów, a nawet niedźwiedzi brunatnych. Skażona strefa stała się też domem dla gatunku, który jeszcze do 2018 r. był uważany za wymarły na wolności: koni Przewalskiego. Zostały one sprowadzone na te tereny pod koniec lat 90 w celu odbudowania populacji dziki europejskich koni. Szacuje się, że teraz w pobliżu Czarnobyla żyje około 50 osobników, choć może być ich znacznie więcej.
Mimo, że wyciek z elektrowni atomowej w Fukushimie miał miejsce stosunkowo niedawno (2011) to zdjęcia ze skażonego rejonu udokumentowały ponad 20 różnych gatunków zwierząt, które mieszkają na tych terenach. Obecność człowieka była dla nich gorsza niż promieniowanie. W dziki rezerwat zamieniła się również powstała po zakończonej w 1953 r. wojnie koreańskiej – strefa zdemilitaryzowanej. Szacuje się, że osiedliło się tam ponad 90 zagrożonych wyginięciem gatunków fauny. Mimo, że ten obszar zajmuje tylko 1,6 proc. terenu Południowej Korei to zamieszkuje go ponad 20 proc. wszystkich żyjących w tym kraju zwierząt. Takich przykładów powrotów dzikiej przyrody na opuszczone przez ludzi ziemie jest setki
Jaka piękna epidemia
Na szczęście w przypadku Chin ludzie wciąż mogą mieszkać na terenie, na którym pojawił się wirus. Choć dziennikarze opisujący zjawisko redukcji zanieczyszczeń starają się zachować powściągliwość, to komentarze pod doniesieniami NASA potrafią być bardzo skrajne. Tysiące lajków i udostępnień na ekologicznych grupach i stwierdzenia, że „jakby to utrzymali to nie mielibyśmy katastrofy klimatyczne” lub „zawsze było wiadomo, że największy truciciel to Chiny”. Stwierdzenie, że „zablokowanie Chin” ocali naszą planetę jest tak samo trafne jak decyzja burmistrza miasta, który chcąc obniżyć statystyki wypadków drogowych zamyka ulice. To bardzo wygodne, bo nie wymaga od nas żadnych zmian. W końcu tak chętnie komentujący Europejczycy i Amerykanie wciąż jeżdżą samochodami, kupują w sklepach, jedzą steki i czekają, aż znów będzie można latać samolotem.
Przerzucamy „winę” za stan zanieczyszczenia atmosfery na Chiny zapominając, że ich produkujące zanieczyszczenia fabryki, ich transport i przemysł działa dla nas. To my jesteśmy odbiorcami i to my kreujemy potrzeby, realizowane daleko poza naszym własnym podwórkiem. Te zależności stały się bardzo dobrze widoczne, kiedy przerwy w produkcji w Chinach wywołały spadek akcji na giełdzie największych firm (index Dow Jones odnotował największy w historii spadek na amerykańskiej giełdzie. Mierzy on wyniki giełdowe 30 dużych spółek w tym np. Coca-cola, Microsoft, Apple, American Express, IBM).
Nie jesteśmy super
Ludzkość nie jest ekologiczna. Jesteśmy jedynym gatunkiem tworzącym nowe materiały, które nie rozkładają się w ziemi. Podróżujemy wykorzystując pojazdy, zajmujemy dużo miejsca i stawiamy zasłaniające słońce budynki tam, gdzie mógłyby rosnąć drzewa. Zawracamy rzeki, żeby budować autostrady. Nie zostawiamy za sobą śladów stóp, a odciski opon. Mimo to jesteśmy częścią przyrody. Chcąc działać „dla dobra planety”, nie możemy zapominać o działaniu dla dobra ludzkości. Usprawiedliwiane „ekologią” komentarze, że najlepiej byłoby „zlikwidować Chiny” mnie przerażają. Jeśli chcemy działać na rzecz zwierząt i planety, to dobro ludzi powinno być dla nas tak samo ważne. Jesteśmy tu wszyscy razem i choć zanieczyszczenia to tylko nasza, ludzka wina, to gdy zamiast dostrzegać tragedie wyliczamy z tego korzyści zaczynam nam brakować podstawowego „narzędzia”, które może zmienić świat: empatii. Jeśli nie współczujemy innej osobie, nawet tej oddalonej o tysiące kilometrów, jak chcemy wspierać inne gatunki?
Nagły spadek emisji zanieczyszczeń: kwarantanna, blokada czy inna katastrofa nie rozwiąże naszych problemów. Zmiana zachowań konsumenckich i świadomość już tak. Zamiast „cieszyć” się w Internecie, że na terenach skażonych pojawiły się zagrożone wyginięciem gatunki warto zastanowić się jak nie doprowadzić do wysiedlania tych zwierząt z ich naturalnych terytoriów. Jak koegzystować? Widzimy bowiem wyraźnie, że w przypadku skażenia chemicznego lub katastrofy naturalnej to człowiek mam problem, natura radzi sobie dalej, jeśli tylko przestajemy jej przeszkadzać.
Tak dramatyczne zmniejszenie zanieczyszczeń w Chinach może sprawić, że ich mieszkańcy dostrzegą problem jaki niesie ze sobą skażenie atmosfery. Już teraz obywatele tego kraju komentują w mediach społecznościowych, że „powietrze jest czyste jak nigdy”. Być może wytworzy to większą świadomość zagrożenia jakie niesie ze sobą smog i wytworzy chęć do niedopuszczenia do stanu sprzed kwarantanny. To jednak nie jest „pozytywny skutek epidemii”, a nauka płynąca z gorzkiej lekcji. Możemy jak przyjąć lub zlekceważyć. Oby jednak nie trzeba było więcej tych ciężkich lekcji odrabiać.
1 Comment
Niestety nie jesteśmy dobrzy dla naszej Matki Ziemi, eksploatujemy ją na maksa i nie szanujemy