Jakie zerowastowe gadżety są niezbędne podczas podróży, pikniku czy na urlopie nad morzem? Co warto ze sobą zabrać, a co lepiej zostawić w domu?
Kiedy zaczęłam ograniczać odpady i jednorazowy plastik – nie czułam, żeby zakupy czy wyjścia ze znajomymi były łatwiejsze i przyjemniejsze – czułam się jak tragarz. Chciałam być zawsze przygotowana. Brałam ze sobą ściereczki, pudełka, słoiki, sztućce, butelkę, kubek, torby – i z połowy tych rzeczy nigdy nie skorzystałam. Teraz uważam, że nie tędy droga. Zero waste nie może kojarzyć się z czymś co utrudnia życie – wtedy nikogo do tego nie przekonamy. Dlatego nie – nie trzeba mieć zawsze ze sobą tysiąca gadżetów. Trzeba je mądrze wybierać.
Butelka albo kubek
Przed wyjściem z domu zastanawiam się co może być mi potrzebne i podejmuję decyzję. Jeżeli na dworze jest trzydziestostopniowy upał to nie zabieram własnego kubka, tylko butelkę z wodą. Kubek zostawiam w domu także planując wyjście tam, gdzie ciężko będzie coś do niego kupić np. w parku czy lesie. Po co dźwigać, skoro jedyny napój jaki, ewentualnie, będę mogła do niego wlać to lemoniada od Pana na rowerowym stoisku? Mogę sobie odpuścić.
Ta zasada działa też w drugą stronę. W zimie – kiedy zaczynam nałogowo pić herbatę z goździkami, imbirem i mrożonymi malinami, rezygnuję z butelki. Biorę swój kubek, bo jest większe prawdopodobieństwo, że będę chciała wypić rozgrzewający napój niż sączyć lodowatą wodę.
W pociągu
Był czas, kiedy każda podróż w rodzinne strony wiązała się dla mnie z 12-stoma godzinami w pociągu. Pociągi mam dobrze rozpracowane. Wcale nie tak ciężko być w nich zero waste.
Zasada pierwsza: patrz punkt wyżej. Jeżeli jest gorąco weź swoją wodę i podziękuj za tę, którą rozdają w Pendolino. Jeżeli będziesz chciała/chciał napić się gorącego napoju możesz poprosić o herbatę do własnego kubka (nikt mi nigdy nie odmówił). Ostatnio praktykowałam też zabieranie ze sobą swojej herbaty, a obsługę prosiłam jedynie o wrzątek – też działa. W pociągach, w których nie rozdają napojów świetnie sprawdza się zwykły termos.
Jeżeli zgłodniejecie podczas długiej podróży ( i nie macie swojego prowiantu) to też nic strasznego. Wtedy polecam zjeść na miejscu w Warsie – sztućce są zazwyczaj metalowe, a talerze ceramiczne. Jeżeli jednak poprosicie o przyniesienie posiłku do zajmowanego przez Was miejsca (opcja w Pendolino) to nie dość, że obiad zostanie dostarczony w styropianie to jeszcze będą do niego plastikowe sztućce.
W samolocie
Jeżeli nadajesz bagaż rejestrowany, to hulaj dusza piekła nie ma, ale ponieważ praktycznie nigdy tak nie podróżuję, wolę napisać jak radzić sobie jednie z bagażem podręcznym. Prześwietlanym i przeglądanym na wszystkie strony. Lecąc samolotem biorę ze sobą:
- zestaw sztućców (tu naprawdę sprawdza się bambus zamiast metalu),
- małe plastikowe pudełko, w które wkładam sobie suche przekąski na czas lotu (po umyciu służy mi w kraju do którego lecę),
- torbę bawełnianą (albo ze sznurka),
- dwa – trzy mniejsze woreczki (jeden na pieczywo i dwa na inne produkty),
- raczej butelkę filtrującą zamiast kubka (musi być PUSTA podczas kontroli, bo inaczej zabiorą).
Dlaczego butelkę zamiast kubka? Bo bez wody zginiesz, a bez kawy można żyć? A tak na serio, wszystko zależy od charakteru Waszej podróży. Jeżeli chcecie odwiedzić wszystkich baristów we Włoszech to lepiej z własnym kubkiem. Na bieganie po górach – lepiej przyda się butelka. Wychodzę jednak z założenia, że od biedy – kubek zawsze jakiś się znajdzie np. w hotelu. Wodę prędzej czy później będzie trzeba kupić.
Na rowerowym szlaku
Tu szczególnie ważne jest, ile waży to co ze sobą zabieramy. Niezbędna jest woda i własne sztućce (jeżeli macie zwyczaj zatrzymywać się gdzieś na jedzenie). Wrzucam też do plecaka jeden bawełniany woreczek i tyle. Jak jadę rowerem nad Wisłę – to nie będę robić zakupów.
Podróżując samochodem
Samochód jest wygodny, bo tu nie trzeba się martwić o ciężar bagażu. Można zapakować kubki, butelki, a nawet talerze, miski i słoiki. Tyle, ile się zmieści w bagażniku. Jadąc samochodem pozwalam sobie na większy zerowastowy ekwipunek. Biorę:
- pudełko na jedzenie na wynos,
- kilka siatek na zakupy i mniejszych woreczków np. na chleb czy bakalie,
- kubek,
- zestaw sztućców,
- butelkę z wodą,
- małą ściereczkę,
- papier toaletowy (bo to lepsze niż kupowanie chusteczek higienicznych w jakiejś nagłej sytuacji).
Nie uważam, żeby wszystkie te rzeczy były zawsze potrzebne, ale to tak jak z apteczką. Wozimy ją niezależnie od tego, gdzie jedziemy. Jedna torba bawełniana i mniejszy woreczek np. na chleb powinien być w każdym samochodzie tak jak i parasol (komu pogoda zmieniła się o 360 stopni na odcinku kilku kilometrów – ten wie).
Kolejną rzeczą z powyższej listy, którą uważam za obowiązkową jest własny kubek. Wybierając się w podróż trwającą dłużej niż 2 godziny zawsze go zabieram. Mimo, że aktualnie ani ja ani D. nie pijemy kawy – w długiej trasie, czasem, staje się ona niezbędna (inny ciepły napój też często ratuje sytuację).
Na stacjach benzynowych, tak jak w Pendolino – nie ma problemu z napełnieniem swojego kubka. Zresztą robiono tam tak, zanim to było modne. Wielu zawodowych kierowców jeździ ze swoimi kubkami lub termosami, mimo że nigdy nie słyszeli o zero waste.
Na pikniku i na plaży
Wszystko zależy od tego jak się na tę plażę czy piknik dostajemy. Jak jedziemy samochodem to droga wolna, weźcie kosz piknikowy jak z amerykańskiego filmu (sztućce i ceramiczna zastawa dla czterech osób, plus dwa kosze pełne jedzenia). Chodząc na plaże w te wakacje brałam nawet koktajl w szklanej butelce, a do niego zwykłe szklanki – miałam blisko, mogłam sobie na to pozwolić.
Jednak nie zawsze tak to wygląda. Polecam zapomnieć o romantycznej scenerii i zapakować jedzenie na piknik w coś w czym można je od razu zjeść – np. w małe pudełka (nie trzeba będzie brać talerzy). Obowiązkowe są własne sztućce – nie wierzę w jedzenie palcami na świeżym powietrzu (zbieram plastik z plaży, ale czystych rąk strasznie pilnuję).
Zamiast szklanej butelki lepiej sprawdzi się metalowy termos (trzyma też zimo) i np. emaliowane kubki. Do tego, koniecznie jakaś ściereczka. Może przydać się też butelka z wodą – nawet nie do picia, a mycia. Ktoś się na pewno ubrudzi.
Na plaży zasady są podobne jak na pikniku – choć tu częściej korzystamy z gastronomi. Na szczęście nad morzem większość dań serwowana jest w papierze lub na tekturowych tackach – własne sztućce (łyżeczka do lodów i gofrów – musi być!) wystarczą. Idealnie byłoby prosić o nałożenie frytek do własnego pudełka lub rezygnować z tacki, na którą nakładane są gofry – ale ja odpuszczam. Tu jestem less waste. Dopóki nikt nie wciska mi obiadu na plastikowym talerzu (wtedy nie ma zmiłuj), akceptuję papierowe talerzyki i pudełeczka. Nie biorę za to łyżeczek i widelczyków, a lody kupuję tylko w wafelku.
Jeżeli mamy zaplanowane wyjście np. na obiad czy kolację, to wtedy staram się zabrać ze sobą własne pudełko na ewentualne resztki – często nie jestem w stanie zjeść „na raz” restauracyjnych porcji.
Kiedy nie masz tego, czego potrzebujesz
Zdarzało mi się nie wziąć bawełnianej torby. Pakowałam wtedy mandarynki do kieszeni płaszcza lub nosiłam chleb w ręku – bez żadnej foliówki.
Mimo, że zestaw sztućców wrzucam do torby czy plecaka już z automatu, to o nim też zdarza mi się zapomnieć (tak jak o portfelu czy kluczach do domu). I wiecie co, wtedy też świat się nie kończy. Szukam miejsca, gdzie są normalne sztućce lub pije bez żadnej słomki (ani bambusowej, ani plastikowej).
Jeśli musicie kupić kawę w jednorazowym kubku możecie zrezygnować chociaż z plastikowego wieczka. Potrzebujecie wody? Coraz więcej firm oferuje wodę mineralną w szklanej butelce. Nawet jeżeli trafi się Wam jedna czy dwie foliówki to też nie ma co z tego robić tragedii. Możecie ich potem użyć ponowie. Nawet mi, ktoś czasem wrzuci słomkę do napoju – a ja naprawdę jestem antysłomkowym tyranem.
Zawsze najlepiej być przygotowanym na wszystkie opcje, ale nie każdy może nosić ze sobą arsenał gadżetów. Przed wyjściem zastanawiajcie się co może się Wam przydać i uczcie się na własnych (albo moich) błędach, a jak coś nie wyjdzie – to cóż, jakby było tak łatwo to jaka byłaby w tym zabawa?
2 komentarze
Ja akurat na rowerze szaleję z bagażem. Zwłaszcza przy długich trasach. Dzisiaj wiozłam ze sobą 1,5l wody (a i tak trzeba było uzupełnić po drodze), koktajl, słoik z kombuchą, kukurydzę w woskowijce (przegryzka), sałatkę ze strączków (obiad), sałatkę owocową (kolacja) i awaryjny słoiczek domowego jogurtu. Do tego oczywiście własne sztućce. Nie lubię stawać na jedzenie po drodze, bo często zupełnie nic dobrego nie ma, a jak jest, to zamawiam za dużo 😀
O rany, to szacun 🙂 Też często zabieram własne jedzenie na rower, ale jest tego zdecydowanie mniej ;). Zresztą, ja też nie robię taki tras jak Ty – na razie na więcej niż 60 km jednego dnia się nie wypuszczam 🙂